Tak, byliśmy dzisiaj u Ciebie z ks. R. Bardzo się przejął tym, że byłeś naszym kolegą, przyjacielem, bratem. Opowiadałam mu o pogrzebie, o tym co się stało, że Cię nie ma tu, z nami. Zrobiło się przykro, ale podziwiał nas (przynajmniej tak to wyczułam), że daliśmy radę wytrzymać tą rozłąkę z Tobą. Ustaliliśmy, że w ostatni piątek odprawimy msze za Ciebie. Zaprosimy Twoich rodziców, resztę rodziny, znajomych. Listopad jest takim jesienno-zimowym miesiącem. Zawsze, gdy słyszę jego nazwę, to myślę od razu o zmarłych. Dlatego uważam, ze to bardzo dobry pomysł na uczczenie Twojej pamięci. Tym bardziej, że to odprawimy my, Twoi kumple z B.Ś. Ale wiesz... Brakuje mi spotkań, na których jesteśmy całą grupą, na których są wszyscy bo chcą być, a nie są, bo muszą. Po prostu brakuje mi tych spotkań z ks. L., gdzie wszystko było idealne. Ks. R. trzeba uczyć wszystkiego, trzeba samemu nauczyć się z nim rozmawiać, a z ks. L.? Mimo tego, że z nim wszystko było spontaniczne, to było do ogarnięcia. Dało się załatwić, wymyślić, rozważyć. Tu tak łatwo nie ma. No, ale co mamy zrobić? Przecierpieć jakoś to musimy. Tym bardziej, że atmosfera w grupie zrobiła się zła. Chodzimy, bo tak przystoi, jesteśmy na tych spotkaniach, bo tego od nas oczekują, kiedy jest coś do zrobienia czy jakiś jest ustalony wyjazd, zabawa, jest dużo osób. Kiedy zaś nie ma jakiegoś ustalonego harmonogramu, nie przychodzimy. Mówię to też o sobie, bo czuje, że też tak mam. Może nie zawsze, ale mam. To jest złe, nie uważasz? Nie wiem, jak to zmienić, żeby inni przychodzili zawsze, nie tylko dla "pokazania się", że jest. Mam nadzieję, że pomożesz mi rozmyślić nad tym co zrobić, bo szczerze mówiąc ja nie mam pojęcia.
Wiesz, czasami uważam, że coś się zmienia z biegiem czasu. Nie zmienia się tylko uczucie. To najprawdziwsze, najszczersze, pierwsze. Ty dobrze wiesz, o co mi chodzi. Nie mam pojęcia co z tym fantem zrobić. Nie wiem czy próbować zapisać się na nowo w Jego sercu, czy dać szansę wskazówkom na zegarze. Czy poczekać, aż rozwiązanie samo przyjdzie, czy dopomóc trochę szczęściu. Co by było, gdyby to wszystko wróciło? Nie wiem. Na pewno bałabym się. Bałabym się, że będzie jak wtedy. Początek bardzo fajny, znamy się jak łyse konie. Środek? Środek też miał swoje mocne strony, szczególnie w Krakowie. Co z końcem? Końca tak na prawdę chyba nie ma. Może był, tylko ja go przeoczyłam? Może nie dałam mu szans wkraść się w moje życie i wreszcie zostawić to wszystko w potoczne "w pizdu"? Nie wiem i nie mam pojęcia co o tym myśleć. Wiem, że gdybym powiedziała o tym swoim przyjaciołom, zostałabym zrugana po całości. Miliony dialogów przeprowadzonych na ten temat, że to bez sensu, że będę się znowu męczyć, że będzie to samo. Czy tak by było, nie wiem. Wiem, że boję się miłości. Nie wiem co mi jeszcze w życiu życie przyniesie, ale jestem świadoma cierpienia. Gdyby jednak coś miało z tego wyjść, postawiałabym temu związkowi warunki. Najważniejsze to zaufanie i pewność, że inne osoby nie są w stanie zniszczyć tego, co sami zbudujemy. Być razem mimo wszystko i na przekór wszystkiemu. Gdyby okazało się , że jest ta chemia, to chciałabym mieć przyjaciół wspierających mnie w tej decyzji, niż mówiących, że to złe. By w razie potrzeby nie odwrócili się z tekstem rzuconym "a nie mówiłam/łem, a przytulili i nic nie mówili.Czasami milczenie jest najlepszym wyjściem w takiej sytuacji. Empatia. Tego oczekuję od swoich przyjaciół. Czasem to dostaję, lecz nie zbyt często.
Nie wiem co o tym wszystkim myśleć A. Coraz częściej łapię się na tym, ze w pewnych kwestiach jestem bezradna, jak nigdy. Chciałbym pomóc, ale nie potrafię. Nie wiem jak. Z czasem każdy z nas się zmienia. Z czasem każdy dorośleje, rozumie pojęcie odpowiedzialności i stara się według niej postępować. Ja chce być odpowiedzialna za swoje czyny. Lecz, żeby do tego dorosnąć, muszę się jeszcze dużo nauczyć i dużo błędów popełnić, bo zrozumieć to słowo dogłębniej. Tak. Nie potrafię być jeszcze odpowiedzialna. Czuję się z tym źle, ale wiem, że przyjdzie czas, kiedy wezmę się w garść i powiem sobie, że czas zostać w końcu rozsądnym człowiekiem i brać swoje winy na siebie, a nie rozkładać je na obce barki.
Odszedłeś ze świata, lecz w sercu pozostałeś.
Chyba poczekać, aż się samo rozwiąże :)
OdpowiedzUsuń